Dlaczego kochamy Mario Balotellego?

No właśnie: Dlaczego? To pytanie zadaje sobie pewnie wielu naszych czytelników. Niektórzy nawet nie rozumieją, rzucają kamieniami komentarzami i ogólnie rzecz biorąc krytykują to, że zamiast relacjonowania Euro, relacjonujemy Mario Balotellego, z jakimś tam śmiesznym polsko-ukraińskim turniejem w tle.

Jesteśmy innym serwisem sportowym, a Mario jest innym osobnikiem sportowym, czym idealnie wpasowuje się w filozofię naszego serwisu. Kiedyś, dawno temu, myśleliśmy, że Z Czuba powstało, by pokazać światu ''Spodenki Wasilewskiego'' i czekać na kolejne takie objawienie, niczym Jerozolima na Mesjasza. Teraz połowa z nas jest pewna, że tym objawieniem jest Mario Balotelli, jako całokształt, czyli ''Mario Balotelli: Życie i dzieło'', a druga połowa, że tak naprawdę ''Spodenki Wasilewskiego'' były tylko forpocztą Apokalipsy zesłaną przez futbolowych bogów (Socrates, Maradona, Grzegorz Bronowicki), by przygotować świat na nadejście Super Mario.

Dlaczego włoski napastnik jest innym osobnikiem sportowym? Bo chyba nie ma innego takiego człowieka/kosmity w świecie zawodowego sportu. Są geniusze swoich dyscyplin, którzy dopuszczają się ekscesów poza boiskiem, kortem czy halą - kobiety, knajpy, kokaina... Mario z pewnością ceni to pierwsze i drugie. Ale zarazem do czystego geniuszu i uwielbieniadla dwóch z trzech słów na ''k'' dokłada także rozbrajającą, naiwną naturę wiecznego chłopca, który nie uznaje granic i przygarnia każdy głupi pomysł niczym Kropka . Spalenie łazienki? Jasne, należy to zrobić profilaktycznie, przecież mogą się tam zalęgnąć morświny, a morświny jak wiadomo, o niczym innym nie myślą, tylko o przejęciu władzy nad światem. Wjechanie samochodem do kobiecego więzienia? Dlaczego nie, może zostawiłem tam cheetosy. Rzucanie lotkami od darta w kolegów z drużyny? Tak się właśnie leveluje w dobrych RPG-ach  - zabijając potwory (sorry, Joleon). Drugiego takiego połączenia nie pamiętamy, poza Gascoignem, ale Gazza szczyty list odpałowych przebojów osiągał na długo zanim powstało Z Czuba.

Poza tym Balotelli naprawdę jest świetnym piłkarzem. To tak a propos geniuszu. A przynajmniej świetnym piłkarzem na papierze. Silny jak Tur Turek, strzelający głową, nogą, fryzurą (bo to w jego przypadku zupełnie inna kategoria niż sama ''głowa''), bardzo dobry technicznie, kontrolujący piłkę, w przeciwieństwie do naszych napastników, których to piłka kontroluje. Nie ma jeszcze 22 lat i gra w klubie, w którego ataku mogą występować również Edin Dżeko, Sergio Aguero, Carlos Tevez, w swoim pierwszym sezonie wybiegał na murawę częściej niż Emmanuel Adebayor i z jego między innymi powodu zabrakło w kadrze The Citizens miejsca dla solidnego Roque Santa Cruza. W 23 ligowych spotkaniach strzelił w sezonie 2011/2012 13 bramek (0,57 trafienia na mecz). Jedyne co można było mu zarzucić to brak zaangażowanie w grę i w treningi. Już zresztą Jose Mourinho mówił o nim, że gdyby tylko Balotelli dawał z siebie 50% byłby najlepszym zawodnikiem na świecie, niestety daje on z siebie procent zaledwie 25. A my na Z Czuba cenimy sobie boiskowych walczaków, powiesiliśmy na ścianie redakcji kawałek biurka, które przegryzł kiedyś podobno na pół w boiskowym szale Gennaro Gattuso i brak tego ''zęba'' w grze był jedyną rysą na Balotellowym pomniku trwalszym niż ze spiżu. Bo, znając Mario, pewnie zbudowanym z M&M-sów.

WTEM! Nadeszło Euro 2012. Fazę grupową Balotelli - jak to Balotelli - przetruchtał. W meczu z Hiszpanią wręcz dosłownie, kiedy biegł sam na sam w kierunku Casillasa z prędkością sunącego lodowca i jakby został trafiony nagle działkiem grawitacyjnym. Z Irlandczykami zdobył się na jeden błysk, zdobywając gola-marzenie i to było na tyle. Tymczasem to, co pokazał w dwóch meczach pucharowych, to już zupełnie inna kategoria wagowa. Was raziła jego nieskuteczność w pojedynku z Anglikami. Nas też. Ale po raz pierwszy od dawna widzieliśmy, że Mario się stara. Że kiedy nie może dojść do sytuacji strzeleckiej w polu karnym, opuszcza je i próbuje swoich sił z dystansu. Że kiedy nie trafia, to na jego twarzy maluje się prawdziwa piłkarska złość. Widzieliśmy to, że przez bite dwie godziny mecz biegał i nękał angielską defensywę niczym nas listonosz z rachunkami.

W starciu półfinałowym nie tylko strzelił dwie bramki - ale co umykało często w zachwytach nad tym wyczynem - walczył chyba jeszcze bardziej. Potrafił przez pół boiska gonić Lahma, żeby odebrać mu piłkę. Pojawiał się w tylu miejscach, że wydawało się, iż opanował ciężką sztukę trilokacji , dostępną tylko dla tych ninja, którzy władają już mistrzowsko rzutem kotem oraz niewidzialnością po zmroku. Do tego złamał swoją obietnicę - miał się nie cieszyć z bramek, o ile nie strzeli ich w finale MŚ lub Ligi Mistrzów. Ale jego cieszynka po drugim golu, pokazywała jak bardzo mu zależało. I przede wszystkim pobiegł do swojej przybranej matki, co udowodniło również, że świr, nie świr, to chyba dobry chłopak jednak jest.

A już na pewno wnosi wiele koloru do futbolowej rzeczywistości. Dlatego też Mario jest naszym duchowym patronem. Jeśli strzeli zwycięską bramkę w finale Euro, rozważymy nawet zmianę nazwy na Zmaria.pl - Inny Serwis O Irokezach. Howgh.

Łukasz Miszewski

Copyright © Agora SA