Surowa Lekcja Dyscypliny: Odcinek 10 - Bobsleje

Każda trylogia musi się zakończyć. Sienkiewicz miał ''Pana Wołodyjowskiego'', Tolkien ''Władcę Pierścieni'', Puzo ''Zemstę ojca chrzestnego'', a opowieść o dyscyplinach, w których mknie się po torach z zawrotną prędkością zamkną bobsleje.

Lekcja Historii

Jeśli jakiejś zimowej dyscypliny nie wymyśliła norweska armia, to jest duże prawdopodobieństwo, że zostawiła to Helwetom oraz turystom, którzy odwiedzali szwajcarskie alpy. Tak też jest z bobslejami, które podobnie jak reszta naszej trylogii, czyli saneczkarstwo i skeleton narodziły się w St. Moritz około 150 lat temu, czyli jakoś między telegrafem a żarówką. Nie wiadomo kto pierwszy zawołał kumpli zaproponował, by wsiedli do beczki i zjechali z górki, ani czy była to jego ostatnia propozycja. Wiadomo za to, że zabawa się spodobała i już w 1893 zorganizowano pierwsze zawody. Cztery lata później powstał pierwszy klub zrzeszający entuzjastów bobslejów, a po kolejnych sześciu latach bobsleiści mogli się cieszyć własnym torem.

Nic więc dziwnego, że tak efektownie rozwijający się sport szybko podbił igrzyska i pojawił się już w Chamonix, gdzie jednak rywalizowały tylko 4-osobowe osady. Dwójki włączyły się do walki osiem lat później w Lake Placid, natomiast kobiety na możliwość mknięcia olimpijskimi bobami czekały aż do 2002 roku.

Lekcja ZPT

Mówiąc najprościej w bobslejach chodzi o to, żeby wskoczyć do przypominającego torpedę wehikułu i jak najszybciej zjechać z góry na dół. Oczywiście najlepiej w jednym kawałku i w takiej pozycji, w jakiej się startowało. Problem w tym, że całą zabawę utrudniają liczne zakręty, których na trasie powinno być nie mniej niż 15. Na niektórych z nich zawodnicy pędzą przeszło 130 km/h i działa na nich przeciążenie przekraczające 5g. Dzięki temu bobsleiści mogą spojrzeć na kierowców F1 z wyższością i powiedzieć: ''Co wy wiecie o przeciążaniu''.

Bobsleje z Formułą 1, a w zasadzie z BMW łączy coś jeszcze - bobslej, zwany pieszczotliwie bobem, podobnie jak szósta generacja BMW5 w wersji podstawowej kosztuje 40 tys euro. Wprawdzie w obu pojazdach część dodatkowego wyposażenia poprawia wygodę jadzących, ale bobsleiści nie muszą dokupować klimatyzacji - wystarczy, że w czasie zjazdu podniosą szybkę kasku. Dla porównania BMW5 wygląda tak

A bobslej tak (bobsleje i główki sprzedawane osobno)

Na pytanie, co wolelibyście mieć w garażu musicie odpowiedzieć sobie sami.

Zrozumieć o co chodzi w bobslejach jest prosto - nie ma żadnych punktów za wrażenia artystyczne, wygląd kasku czy to, co zawodnicy jedli na śniadanie. A jak z przyjemnością to oglądać? Zawsze można zastanawiać się co byłoby, gdyby z góry zjeżdżały limuzyny BMW. Albo czekać na egzotyczne osady, gdyż tych od lat nie brakuje.

Lekcja Geografii

Największymi wymiataczami bobslejów są ich twórcy - Szwajcarzy, którzy wyjeździli aż 30 medali i tylko dwukrotnie zdarzyło się, że ich osady wracały z igrzysk beż żadnego krążka. Co ciekawe, pierwszy taki przypadek miał miejsce w ich rodzinnym St. Moritz w 1928, a drugi i jak dotąd ostatni w 1964 w Innsbrucku, do którego Helweci zbyt daleko nie mają. Drugą najlepszą ekipą w historii są Niemcy, a trzecią Amerykanie. Najciekawszą i najbardziej zczubowe są jednak reprezentacje, która nie mają żadnych medali, a i tak zapisały się w historii. Przede wszystkim zaś Jamajczycy, którzy wystartowali w 1988 i byli prawdopodobnie pierwszymi Jamajczykami, którzy widzieli z bliska śnieg. Nie byli jednak w Calgary jedyną egzotyczną ekipą. W bobslejach rywalizowały także osady z innych krajów, w których dzieci sanki znają głównie z legend, czyli z Nowej Zelandii, Meksyku i Antyli Holenderskich. Korespondencyjną rywalizację między tymi państwami nazwano Pucharem Karaibskim. Gdyby go przyznawano dostaliby go bobslejowi All Blacks, którzy w konkurencji dwójek zajęli 20. miejsce (jamajska dwójka była 10 miejsc niżej).

Największy rozgłos zdobyła jednak jamajska czwórka, w składzie Devon Harris, Dudley Stokes, Michael White i Samuel Clayton. Konkurencji nie zdołali ukończyć, ale i tak podbili serca fanów i zainspirowali twórców filmu ''Reggae na lodzie''. Wprawdzie historia prawdziwa i kinowa mocno się różnią, ale zawodnicy naprawdę po upadku przekroczyli linię mety pieszo wśród aplauzu. Z tym, że w filmie wyglądał tak

A tak w rzeczywistości

Po Calgary Jamajczycy nie złożyli broni i w nieco zmienionym składzie wrócili w Albertville. Stwierdzili wtedy, że skoro jest ich czterech, to mogą nie tylko wystartować w czwórce, ale też w dwóch dwójkach. I jak pomyśleli, tak zrobili. Liczba osad w jakość jednak nie przeszła, bo większym bobem zajęli 25. miejsce na 29 ekip, które ukończyły rywalizację. W pokonanym polu zostawili za sobą tylko osady z Tajwanu, Monako, Meksyku i Wysp Dziewiczych. W dwójkach też poszło im nieciekawie, bo zajęli 35. i 36. miejsce na 46 ekip. Także tu pokonali głównie państwa egzotyczne - w tym debiutantów z Portoryko.

Niezrażeni Jamajczycy po raz kolejny zaatakowali w Lillehammer i zaliczyli tam swój najlepszy występ, bo chociaż ich jedyna dwójka nie ukończyła rywalizacji, ale czwórka była 14. na 30 drużyn, a wyższość ''reggae boba'' musieli uznać między innymi Japończycy, Amerykanie i Francuzi.

W Vancouver wprawdzie aż tak kosmicznych teamów nie ma, ale jeśli lubicie kibicować oryginalnym zespołom, to polecam Monako i Liechtenstein. No i oczywiście Polaków, którzy w dwójkach zajęli 16.miejsce, ale wystartują jeszcze w dwukrotnie większej osadzie.

Andrzej Bazylczuk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.