Liverpool - postrach potęg, marzenie średniaków

Niemal każda drużyna, która w ciągu czterech dni miałaby zagrać u siebie z Realem Madryt i na wyjeździe z Manchesterem United powtarzałaby prawdopodobnie ''ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie''. Liverpool nie powtarzał, tylko oba wygrał, wtłukł osiem bramek, tracąc tylko jedną i to z karnego. Czy to znaczy, że zobaczyliśmy najlepszą drużynę na kontynencie? Krótka odpowiedź brzmi: nie. A długa?

Statystyki nie mówią oczywiście wszystkiego, ale można dzięki nim opowiadać dowcipne zagadki. Na przykład - co to za zespół: pokonał w tym sezonie dwukrotnie Manchester United, dwukrotnie Chelsea i dwukrotnie Real Madryt? Odpowiedź - Liverpool. Zagadka druga - co to za zespół: dwukrotnie nie potrafił w tym sezonie pokonać Stoke City? Odpowiedź - również Liverpool.

Liverpool do najważniejszych meczów przygotowuje się kapitalnie - w sześciu meczach z drużynami z czołówki Premier League jeszcze w tym sezonie nie przegrał. Z Man Utd i Chelsea wygrywał oba mecze, z Arsenalem i Aston Villą remisował na wyjazdach. W 29 kolejkach przegrał tylko dwa mecze - żaden zespół ligi angielskiej nie przegrywał w tym sezonie tak rzadko. Liverpool powinien więc prowadzić w lidze i być naturalnym faworytem do mistrzostwa, prawda? A nie jest, nie jest nawet wiceliderem i sobotnie natchnione zwycięstwo nad Manchesterem nic tu nie zmienia. To Czerwone Diabły, z czterema punktami przewagi i meczem zaległym pozostają murowanym faworytem do tytułu.

Wszystko dlatego, że Liverpool w lidze zachowuje się jak rollercoaster, zdolny wzbić się pod niebo po to tylko, żeby natychmiast z hukiem i gwizdem zlecieć w dół. Pod koniec września i w październiku piłkarze Beniteza wygrali pięć meczów z rzędu. To ich najdłuższa seria, poza tym nie potrafili wygrać nawet trzech kolejnych spotkań.

Liverpool remisował aż dziesięciokrotnie - częściej od niego remisuje tylko 16. w tabeli Newcastle, równie często remisowały Fulham i Arsenal - ostro walczący o miejsce gwarantujące udział w Lidze Mistrzów. W dodatku Liverpool oddawał punkty - w najlepszym wypadku - przeciętniakom. Oprócz Arsenalu i Aston Villi piłkarze Beniteza nie potrafili pokonać Evertonu, Fulham, West Ham, Wigan, Hull oraz dwukrotnie Stoke.

Również porażki piłkarzy Beniteza przypominają janosikowe rozdawnictwo ligowych punktów. To nad Liverpoolem Tottenham odniósł drugie zwycięstwo w sezonie opuszczając dzięki temu ostatnie miejsce w tabeli. Raptem dwa tygodnie temu, trzy dni po zwycięstwie nad Realem na Santiago Bernabeu Liverpool przegrał z Middlesbrough, przedostatnią drużyną w tabeli, dla której było to pierwsze zwycięstwo od piętnastu meczów.

I dlatego mistrzem Anglii prawdopodobnie będzie Manchester, który przeciętniaków i słabeuszy ogrywa regularnie. Piłkarze Beniteza tymczasem dziś zachwycają, a kto wie, czy w następnym meczu nie stracą punktów z Aston Villą, albo w jeszcze kolejnym z Fulham. Ba, patrząc na ich statystyki można by zaryzykować twierdzenie, że terminarz jest przeciwko nim. W końcu oprócz Arsenalu i Aston Villi u siebie, nie zagrają już z żadną mocną drużyną.

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Agora SA