Robert Błoński: Pana wywiad z Canalu + o pękniętym sznurku w spodenkach robi furorę przy okazji każdej relacji zczuba na sport.pl
Marcin Wasilewski: Jasne. Pamiętam sytuację. Oglądam czasami i się śmieję. Z tego co wiem, to na googlach pojawiły się nawet parodie tej scenki. Fajnie, że ludziom się podoba.
Scenka jest fajna, ale do śmiechu wtedy panu nie było.
- Nie było. Właśnie skończył się mecz z Wisłą Kraków na Bułgarskiej. W ostatniej minucie doliczonego czasu straciliśmy gola na 3:3. Prowadziliśmy 2:0 i 3:1. I nie wygraliśmy. Schodziłem kompletnie wkurzony i... pojechałem.
Zdał pan sobie sprawę od razu z tego, co powiedział?
- Od razu nie. Dopiero jak ochłonąłem. Któryś z kolegów powiedział, żebym obejrzał. Teraz są parodie, można się pośmiać. Kiedy tylko mogę wejść, śmieję się z siebie. Koledzy trochę "jadą" ze mną. Czy to z kadry czy kiedyś z Lecha. Śmiechu jest.
Może obejrzyjcie to przed meczem ze Słowenią?
- Nie, nie... Trzeba się koncentrować. Może po meczu?
My jednak nie będziemy czekać aż do zakończenia meczu ze Słowenią...
O innych problemach Wasilewskiego przeczytacie
.