Scenariusz 1. Psychologiczny.
W czasie którego największe znaczenie ma efekt ''pierwszego meczu''. Po którym my jesteśmy zdeterminowani, by walczyć dalej, Rosjanie syci (poza tym zawsze mieli problemy z motywacją), a Czesi rozdrażnieni niczym wojak Szwejk. Wojak Szwejk, któremu wyjątkowo zabrakło piwa. Dlatego my pokonujemy wschodniego niedźwiedzia, Squadra Knedlika z kolei ogrywa Greków. W tym przypadku podopieczni Advocata muszą wygrać z Grecją, co też powinni zrobić z mniejszym problemem niż dla naszych komentatorów będzie nauczenie się, że Dżagojew nazywa się... Właśnie Dżagojew i to do tego Ałan, a nie Alan Dzagojew. W tym momencie osiągalny remis z Czechami daje nam awans. Kolega z drugiego rzędu pyta, czy zwycięstwo również. Tak, zwycięstwo również.
Druga opcja jest taka, że na uśpionego nieco i sytego niedźwiedzia Miszę z Rosji i tak jesteśmy za słabi i sięgamy tylko po remis przy jednoczesnym zwycięstwie Czechów w ich drugim meczu. Wtedy wygrana z naszymi południowymi sąsiadami daje nam awans. I tylko wygrana.
Scenariusz 2. Pesymistyczny.
Czesi oberwali od Rosjan potężnie. To o tyle niedobrze, że gdyby wyrwać ich z tego meczoworosyjskiego kontekstu zrobili chyba lepsze wrażenie boiskowe niż Polacy i Grecy. Czyli zakładamy, że przejadą się po Grekach jak dowolna firma robiąca im audyt finansowy. My zaś zakładamy sterylne środowisko, w którym piłkarskie gwiazdy z Rosji nie są piłkarskimi gwiazdami z Rosji, tylko dalekimi od bycia primadonnami cyborgami o samych suchych statystykach jak w ''Football Managerze''. I w takim przypadku nie mamy z nimi szans. Nawet jeśli całe 90 minut zagramy tak, jak pierwsze 20 minut z Grecją. Czyli Sborna wygrywa z Niezborną (tak, to my), a Czesi z Grekami i również z nami. Wtedy niezależnie od starcia Hellady z Rosjanami i tak wracamy do domu. To znaczy no... Rozjeżdżamy się po swoich miejscowościach.
Scenariusz 3. Taki sobie zwykły scenariusz.
Można się zachwycać formą Rosjan, ale też fakt pozostaje taki, że w piątek zobaczyliśmy cztery reprezentacje, z których solidnie w obronie potrafiła grać... No właśnie, żadna. Do tego my możemy mówić o tym, że mamy problemy ze zdobywaniem goli, ale u nas przynajmniej biega takie niezwykle rzadko występujące w Polsce stworzenie jak Robert Lewandowski. Czesi nawet pół Lewandowskiego nie mają. Także jest szansa, że ich spotkanie z Grekami kończy się remisem. Tak jak i nasze starcie z mocną Rosją. Potem my obijamy reprezentację zachodniej Czechosłowacji (obijamy... phi, 1:0) i wychodzimy z grupy niezależnie od wszystkiego. A Czesi kończą niestety na ostatnim miejscu. Ale taka jest kara za wystawianie w pierwszej jedenastce nieruchawego Milana Barosa, który wygląda, jakby miał 48 lat, a nie ledwie 30.
Scenariusz 4. Kosmiczny.
Wygrywamy z Rosją, a Grecja z Czechami. Takie cuda się zdarzają. I nie takie się już na różnych Euro zdarzały. I teraz: w meczu ostanim starcza nam remis, jeśli w spotkaniu Grecja - Czechy również padnie padnie remis. Tak samo jeśli pogańscy wyznawcy Karagounisa wygrają, pewnie wychodząc z grupy na drugim miejscu. W tym drugim przypadku ba, możemy nawet przegrać, byle nie za wysoko. Jeśli faktycznie za wysoko nie będzie, powinno się udać, jako że wtedy będziemy mieć więcej punktów niż Rosjanie i tyle samo co Czesi, którzy chwilowo mają bilans bramkowy -3.
Scenariusz 5. Całkiem prawdopodobny i to do tego z happy endem.
Przegrywamy z Rosją, a Grecja z Czechami. Sborna bierze wszystko czyli komplet punktów dzięki zwycięstwu w ostatnim spotkaniu. Nam pomagają ściany, stadiony, kibice, niech już będą nawet ci sędziowie, fajnie byłoby także, gdyby trochę pomogli też piłkarze, a Franciszek Smuda poćwiczył na jakimś przedmeczowym treningu przeprowadzanie zmian. W każdym razie ogrywamy Czechów, bo nie czarujmy się - hokus pokus, są do grania. Dzięki czemu z czterema punktami wychodzimy. Wielka radość. Kiedy już schodzą wypite z tej okazji napitki, a z krwioobiegu paruje wreszcie entuzjazm, orientujemy się, że musimy grać ze zwycięzcą grupy B. Tak, tej samej grupy B. ''Grupy śmierci''. Wielki smutek.
A jaki scenariusz nastąpi Waszym zdaniem?
Łukasz Miszewski