W niedzielę, 24 kwietnia, odbyła się 102. edycja najstarszego, jednodniowego wyścigu na świecie, absolutnego klasyka - Liege-Bastogne-Liege. "Staruszka" często odbywa się w trudnych warunkach pogodowych, tak też było i tym razem - baaaaaardzo zimno (około stopnia powyżej zera), a poza tym deszcz ze śniegiem. Brrr! Organizatorzy zdecydowali zmienić trasę między 45. a 75. kilometrem i skrócić ją o pięć kilometrów.
Ale w porównaniu z tym, co dawniej działo się na trasie wyścigu, to mały pikuś...
YouTube.com
Więc na początek śnieg. Śnieg w kwietniu, owszem zdarza się, choć raczej rzadko, ale w 1980 roku wydarzył się na trasie Liege-Bastogne-Liege tak bardzo, że tę edycję "Staruszki" przezwano Neige-Bastogne-Neige (niege=śnieg). Jednodniowy klasyk zmienił się w białe szaleństwo, kolarze brnęli przez płatki śniegu, na zboczach drogi można było obserwować regularne zaspy. Wszystko to nie powstrzymało Bernarda Hinaulta przed widowiskowym zwycięstwem. Francuz w czerwonej czapeczce przyjechał na metę z dziewięciominutową przewagą!
14. etap Giro w roku 1988 przeszedł do historii dzięki brawurowemu atakowi Andy'ego Hampstena, który rzucił się do szaleńczej jazdy przez sztorm, zawieję i zamieć - po różową koszulkę, której nie oddał już do końca wyścigu, wygrywając Giro, jako pierwszy nie-Europejczyk w historii.
Youtube.com
"To była najgorsza pogoda, w jakiej przyszło mi sie kiedykolwiek ścigać" - powiedział zwycięzca wyścigu z 1992 roku, Raul Alcala. Może i najgorsza, ale Alcala dał dzielnie radę, jadąc samotnie przez niekończącą się ulewę. Kapryśne warunki pogodowe w Kraju Basków dawały się we znaki nawet tak doświadczonym kolarzom jak Miguel Indurain, ale biblijny potop z 1992 roku przeszedł wszystko, a także - do historii.
MICHEL SPINGLER/AP
Paryż - Roubaix jest nieprzyjemny, bo ma być nieprzyjemny, w końcu na tytuł "Piekła Północy" trzeba sobie zasłużyć. Jazda po brukach, często w błocie i w trudnych warunkach, surowość krajobrazu, twarda brutalność wyścigu - tak jest i tak ma być. Ale to, co wydarzyło się w 2001 to już "lekka przesada". Ulewa zamieniła brukowana trasę w, przepraszamy za kliszę, "rwący potok", tylko, że był to potok błota, kraksa goniła kraksę, a zawodnicy przypominali jakieś straszliwe błotne mumie. Tylko fotoreporterzy byli zadowoleni.
YT/Zczuba.sport.pl
REUTERS/MICHAEL KOOREN
Deszcz, deszcz, deszcz, błoto i tęcza, czyli momenty chwały Cadela Evansa, który prowadził ucieczkę w tej błotnej lawinie, sięgając po różową koszulkę. Stracił ją potem na rzecz Winokurowa, ale co się zapisał błotnymi złotymi zgłoskami w historii Toskanii to jego.
Yotube/Zczuba
Pogoda podczas Giro 2013 generalnie nie rozpieszczała:
Fot. STRINGER REUTERS
Fot. Fabio Ferrari AP
Do najbardziej widowiskowych należał jednak etap 20. - kiedy Vincenzo Nibali parł przez zawieje, zamiecie, śnieg, wicher, parł wytrwale, parł po zwycięstwo...
Fot. Fabio Ferrari AP
Fot. GIAMPIERO SPOSITO REUTERS
Przez pierwsze sześć godzin nie działo się nic ciekawego. Poza tym, że padało. Padało tak bardzo, ze a ż Brytyjczycy się wycofali. Czaicie? Brytyjczycy.
Typowy polski sierpień zaskoczył drogowców, yyy, to znaczy kolarzy. A u nas, jak to w sierpniu: burze, wichury, kataklizmy, małe apokalipsy, zerwane trakcje, powalone drzewa. Pierwszy etap rodzimego Touru był z rodzaju tych, co to "Witajcie w piekle": huraganowy wiatr, liczne upadki i kraksy, no i ulewa, ulewa, ulewa...
ARKADIUSZ WOJTASIEWICZ
I znowu Paryż-Roubaix, i znowu bruki i błoto, i znowu ulewny deszcz, tyle, że tym razem w ramach Tour de France sprzed dwóch lat. Było ciężko, ale jadący w żółtej koszulce lidera Vincenzo Nibali znów pokazał klasę w trudnych warunkach!