Dobry pomysł, zły pomysł: Ostateczna fantazja

Witam. W dzisiejszym odcinku programu ''Tajemnice umysłu'' zajmiemy się zjawiskiem Ligi Europejskiej. Liga Europejska to takie rozgrywki piłkarskie, w których wydaje nam się, że mistrz Polski może awansować z grupy eliminując Juventus Turyn i remisując dwumecz z Manchesterem City... Co? Jak to? Witam. W dzisiejszym odcinku programu ''Tajemnice umysłu'' zajmiemy się zjawiskiem Ligi Europejskiej. Liga Europejska to takie rozgrywki piłkarskie, w których mistrz Polski może awansować z grupy eliminując Juventus Turyn i nie ma w tym nic zaskakującego.

Dobry pomysł: Widzieć. Najlepszy dowód na wyjątkowość Lecha wygląda tak: dopiero w okolicach 70. minuty dotarło do mnie, że oto mistrz Polski prowadzi w europejskich pucharach, w meczu o awans z Juventusem Turyn. Przez 70 minut w ogóle nie zastanawiałem się nad tym, że przecież historia, która rozgrywa się nam przed oczami, brzmi z każdej strony jak najdziksza fantazja. Że oto mistrz Polski, mając kolejkę w zapasie, jest o krok od awansu z grupy, w której zmagał się z Juventusem Turyn i napompowanym pieniędzmi szejków Manchesterem City. Że z Juventusem prowadzi i że naprawdę nie ma w tym wiele szczęścia, w ogóle przypadku, ale jest to po prostu wynik dobrej gry. Że Lech dwumecz z europejską legendą (nawet jeśli nieco poniżej swojej zwyczajowej potęgi) może zakończyć zwycięstwem i remisem. Przez 70 minut w ogóle nie myślałem o takich rzeczach, to co działo się na boisku było dla mnie najoczywistsze i najnaturalniejsze na świecie, a wszystko dlatego, że Lech mnie do takich wyników przyzwyczaił. Ile lat świetlnych znajduje się coś takiego przed całą resztą polskiej piłki i wywoływanych przez nią skojarzeń?

Zły pomysł: Nie widzieć. Szkoda tylko, że państwo tego nie widzieli. Ani my. Kibice na stadionie, mam świadków, także nie. Podziwiam chaplinowską maestrię żartu z graniem przez całą pierwszą połowę białą piłką, ale wydaje mi się on odrobinkę zbyt złośliwy. I kapkę przeciągnięty. Jak każda dobra artystyczna prowokacja, dzieło organizatorów otworzyło mi oczy - tym razem na fakt, że wystarczy usunąć jeden drobniutki element, żeby widowisko, którym wszyscy się entuzjazmujemy uczynić kompletnie bezsensownym. Mimo wszystko, drodzy organizatorzy, byłbym wdzięczny za odrobinę zaufania. Naprawdę, zrozumiałem to dużo szybciej. Nie potrzebowaliście do tego aż 45 minut.

Dobry pomysł: Grać jak Lech. Trzeba to wyraźnie podkreślić - Lech nie zremisował w środę przypadkiem. Zagrał po prostu kolejny świetny mecz, po raz kolejny imponował spokojem, rozwagą, organizacją. A przynajmniej robił to dopóki natura nie wygrała i dopóki umiejętności piłkarskie miały jeszcze jakieś znaczenie. Ale też w końcówce meczu, kiedy margines błędu nie tyle nawet się skurczył, co po prostu zniknął, Lech cały czas zachował zimną... Nie, głupi dowcip. Piłkarze Lecha nie wpadli w panikę, ale spokojnie dokończyli spotkanie. Jasne, było nerwowo, ale nie panikarsko. Lech się bronił, ale nie rozpaczliwie. Wynik meczu oczywiście mógł być inny, ale mógł być inny w obie strony - i Juventus mógł ten mecz wygrać i Lech. Chyba nawet Lech był tego bliżej. To, że trener Włochów podkreśla, jak to jego piłkarze nie mogli rozwinąć skrzydeł w anormalnych warunkach jest całkowicie zrozumiałe. Ale wcale nie musimy mu wierzyć.

Zły pomysł: Doszukiwać się błędów. Najbardziej niesamowite w środowym meczu Lecha było to, jak uważnie zagrał. Jak daleki był od typowego dla polskich piłkarzy niechlujstwa. Błędy oczywiście się zdarzały i zdarzało się ich tym więcej, im bliżej było do końca meczu, ale w narastającej z każdą minutą nawałnicy po prostu nie mogło być inaczej. Świetną ilustracją drogi, jaką przebył Lech był Krzysztof Kotorowski. W pierwszym meczu z Juventusem przerażony, zagubiony, popełniający błędy seriami. W środę w decydującej akcji meczu, w warunkach, w których żadnej interwencji nie można było być na sto procent pewnym, zachował się, jakby błąd był fizyczną niemożliwością.

Dobry pomysł: Nie łudzić się. Niestety, jeden Lech to za mało, żeby zacząć dementować plotki o śmierci polskiej piłki. Tak, jak jeszcze niedawno reprezentacja dawała nam nadzieję na lepsze jutro i złudzenie, że dzisiaj także jest lepsze, tak teraz daje je Lech. Nie zmienia to jednak faktu, że Lech jest w naszej piłce zjawiskiem osobnym, nie mającym w dziedzinie profesjonalizmu żadnego realnego konkurenta, ani nawet sprawnego naśladowcy. Prędzej też mistrzowie kraju świadczą o mizerii naszej piłki, opierając zespół w większości na obcokrajowcach, niż dają nadzieję na to, że będzie można ich przekuć w szkielet kadry jak to onegdaj bywało z eksportową Wisłą Kasperczaka.

Zły pomysł: Nie ekscytować się. Niesamowitość Lecha polega na tym, że potrafił odczarować to, co na ogół dla polskiego kibica jest obowiązkiem przygnębiającym. Na jego pucharowe batalie naprawdę czeka się jak na święta, bo w ligowej szarzyźnie są wydarzeniem wyjątkowym i kolorowym, w dodatku dającym autentyczną nadzieję. Czy po poczynaniach mistrzów Polski ma odwagę powiedzieć przed 1/16 finału ''eee, teraz to już na pewno koniec''?

Piotr Mikołajczyk

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.