Wszystkie finały Ligi Mistrzów 2011/2012

Znamy już wszystkich półfinalistów najlepszej edycji Champions League, jaka trafiła się nam w tym sezonie. Co więcej, zostały nam już tylko cztery potencjalne finały. Finały, które chcielibyśmy obejrzeć... Tak, naprawdę to zostaliśmy zmuszeni do napisania, że ''chcielibyśmy'' przez szefostwo. I tak obejrzymy, niezależnie od tego, kto zagra. Każdy z tych pojedynków ma jednak niemal tyle samo plusów, co minusów.

Barcelona - Real

Real-BarcelonaReal-Barcelona Real-Barcelona

Klasyk nad klasyki, nie na darmo zwący się ''El Clasico'' czyli TYM KLASYKIEM. Co prawda w szkołach jeszcze nie uczą, że Gran Derbi ''wielkim meczem było'', ale kto wie, za parę lat, kiedy obecni nieletni ultrafanaticos dorosną, skończą studia, zostaną nauczycielami... Dość, sama wizja tego, że kiedyś marszałkiem polskiego Sejmu może zostać człowiek, który powie ''Oddalam wniosek, hala Madrid!'' jest wystarczająco przerażająca.

Na pewno taki finał przyciągnąłby przed ekrany telewizyjne większość futbolowej populacji świata. Atmosfera na nim byłaby gorąca jak lato na poznańskich Winogradach dwa lata temu - bo to nie dość, że sam el grande finale Ligi Mistrzów, to jeszcze między dwiema prawdopodobnie najlepszymi drużynami świata i do tego wielkimi wrogami od początków ludzkości. O ile przyjmiemy, że ludzkość zaczęła się wraz z narodzinami Alfredo Di Stefano. Zobaczylibyśmy w akcji całą zgraję czołowych piłkarzy planety Ziemia, a w komentarzach pod relacją na żywo przeczytalibyśmy pewnie więcej bluzgów ze strony fanów obu drużyn niż w ciągu wszystkich tych lat funkcjonowania Z Czuba.

Z drugiej strony, właśnie ten finał jest kompletnie nie-zczuba. Głównie dlatego, że oczekiwany przez wszystkich bardziej niż moment, w którym Bruce Willis zorientuje się, że jest duchem przez kogoś, kto już widział ''Szósty zmysł''. Ups, przepraszamy. Do tego być może ciężko nazywać się prawdziwym fanem futbolu i jednocześnie twierdzić, że Gran Derbi może być po prostu zbyt dużo, ale spróbujemy: Gran Derbi jest ostatnio zbyt dużo. A jednak da się. Barcelona i Real nawet jeśli nie spotykają się ze sobą akurat ze sobą w lidze, to w pozostałych 36 kolejkach i tak prowadzą ze sobą korespondencyjną walkę o prymat w Primera Division, regularnie wpadają na siebie w krajowym pucharze, a w poprzednim sezonie rozegrały ze sobą także dwumecz w półfinale LM. Chociaż finał tegosezonowej edycji mógłby być jakimś innym starciem.

Barcelona - Bayern

Krótkie katalońskie rozgrywanie akcji kontra krótkie skórzane spodnie. To mógłby być ciekawy mecz. Wprawdzie Bawarczycy to nie aż tacy artyści co Katalończycy, ale też mają takich zawodników jak Ribery czy Robben. Potrafią grać ładną kombinacyjną piłkę, potrafią też, tak jak niedawno, seriami demolować przeciwników po 7:0 czy podobnymi wynikami. Ten finał ma jednak jedną podstawową wadę: Nie jest finałem Barcelona - Real, na który czeka świat, w związku z czym świat ten będzie chodził z wielkim fochem. Poza tym Bayern już grał w finale Champions League dwa lata temu i na jakiś czas powinno mu to wystarczyć.

Chelsea - Bayern

To byłby finał niespodziewany niczym hiszpańska inkwizycja, chociaż paradoksalnie właśnie dlatego, że ten scenariusz hiszpańskiego pierwiastka nie przewiduje. Może jednak to sprawiłoby, że byłby ciekawy. Chociaż Bayern grałby u siebie, to i tak wyeliminowanie gigantów La Liga dla obu finalistów byłoby już olbrzymim osiągnięciem, w które wielu fanów i specjalistów nie mogłoby uwierzyć, i w którym wielu gloryhunterów Barcy oraz Realu upatrywałoby światowego spisku futbolowych purystów i czczących szatana operatorów rozściełaczy. Dzięki temu obie ekipy mogłyby zagrać na luzie, dając nam mecz, którego nikt po Chelsea i Bayernie by się nie spodziewał.

Tyle, że to jednak Chelsea, która nie jest już tak potężna jak w czasach, gdy Roman Abramowicz prowadził politykę otwartego portfela i kupiłby nawet Krzysztofa Kotorowskiego, gdyby tylko Lech powiedział, że jest wart 50 milionów funtów. Z kolei Bayern to wciąż Bayern, któremu trzeba oddać, że momentami potrafi grać naprawdę rewelacyjnie, ale nie zmienia to faktu, że cały czas jawi się jako bezduszna bawarska machina piłkarska napędzana golonką i zakolami Franza Beckenbauera, które według nieoficjalnych informacji przeszczepiono Arjenowi Robbenowi.

Chelsea - Real

To jedyny z możliwych finałów, który dałby nam coś nowego, gdyż jakimś cudem ligomistrzowe drogi Chelsea i Realu nigdy się nie skrzyżowały. W dodatku byłyby podteksty - klub Romana Abramowicza, nocami pochlipującego w torby pełne dolarów podczas marzeń o tryumfie w Champions League, starłby się z zespołem Jose Mourinho, który wyleciał z Londynu między innymi dlatego, że nie potrafił dać miliarderowi upragnionego trofeum. No a Fernando Torres dostałby najlepszą możliwą szansę udowodnienia, że nie jest najgorzej wydanymi 50 milionami funtów w historii ludzkości.

Problem jest taki, że Chelsea o mało nie odpadła z Napoli i nie zachwycała w meczach z Benficą, czyli nie można oczekiwać, że rzuci się na Real jak działacz na premię. Raczej będzie starała się bronić, co w połączeniu z defensywnymi upodobaniami Mourinho, może dać nam spektakl, na który patrząc Garri Kasparow i Władimir Kramnik z uznaniem będą kiwali głowami, podczas gdy reszta ludzkości będzie wyznaczać im rytm chrapaniem.

Andrzej Bazylczuk & Łukasz Miszewski

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.