Pochodzi z Tonga, nazywa się jak firma modowa, jeździ na sankach

Każdy czytelnik Z Czuba widział kiedyś film ''Reggae na lodzie'' (a jeśli nie widział, to przynajmniej tego żałuje) o grupie jamajskich bobsleistów. Choć przedstawiciele zimowych dyscyplin sportowych z egzotycznych krajów pojawiali się później na zawodach najwyższej nawet rangi dość często, wciąż mamy do nich pewnego rodzaju słabość. Stąd też sympatia do tongijskiego saneczkarza Bruno Bananiego.

Banani nazywałby się jak dyktator z gry komputerowej, w której obala się reżim na jednej z wysp Pacyfiku, gdyby nie to, że już nazywa się jak znana niemiecka firma produkująca bieliznę i kosmetyki . Przez którą zresztą jest sponsorowany. Jedni, w tym sam zawodnik oraz jego trenerka - niemiecka saneczkarka Isabell Barschinski, twierdzą, że to zbieg okoliczności, czy może raczej, że dzięki właśnie takiemu a nie innemu nazwisku Banani w ogóle zdobył ten kontrakt. Inni, że tak naprawdę nazywa się on Fuahea Semi, co trzeba przyznać brzmi zdecydowanie bardziej tongijsko, a jego personalia zmieniono w akcie urodzenia oraz innych dokumentach na żądanie niemieckiej firmy, która chciała wykorzystać saneczkarza z egzotycznego kraju w celach marketingowych.

Jakby jednak nie było, cała ta historia zaczęła się w grudniu 2008 roku, kiedy to księżna Tonga, Salote Mafile'o Pilolevu Tuita, postanowiła, że jej kraj powinien mieć reprezentanta w sportach zimowych. Jako że zawsze podziwiała księcia Monako Alberta, który pięć razy z rzędu startował jako bobsleista na ZIO - od Calgary w 1988 do Salt Lake City 2002, też postanowiła postawić na zjeżdżanie lodową rynną, tylko nieco tańsze. Jako że zjazd na plastikowym jabłuszku nie jest jeszcze dyscypliną olimpijską, ostatecznie stanęło na sankach.

Na saneczkarza reprezentującego wyspiarskie państwo w Polinezji zorganizowano casting, podczas którego wszyscy kandydaci musieli wykazać się sprawnością fizyczną, przejść testy kondycyjne, udowodnić swoje umiejętności w grze w rugby (narodowy sport Tonga) oraz zademonstrować, jak jeżdżą sankami po piasku. Ostatecznie wybór padł na 22-letniego studenta informatyki Bruno Bananiego/Fuahea Semiego oraz niejakiego Taniela Tufungę, którym przydzielono w roli trenerki Isabell Barschinski, profesjonalną saneczkarkę i zarazem koleżankę ze szkolnej ławy aktualnej mistrzyni olimpijskiej Tatjany Hufner.

Na początku 2009 roku Banani i Tufunga rozpoczęli treningi po tej stronie Odry nie będącej naszą stroną Odry, w tym kraju też zobaczył po raz pierwszy śnieg oraz niemieckich saneczkarzy, z którymi przyszło im ćwiczyć. Tufunga przestał w pewnym momencie robić postępy, więc mu grzecznie podziękowano, mówiąc prawdopodobnie, jak na Tongijczykow przystało, ''Malo `aupito''. Banani został zatem sam, a nadzieje zimowo-olimpijskie całego Tonga spoczęły na jego saneczkarskich barkach. I choć ostatecznie kwalifikacji na igrzyska w Vancouver nie wywalczył, wciąż czyni postępy, sprawiając, że jego rodacy są z niego dumni. W grudniu poprzedniego roku zajął 18. miejsce w Pucharze Narodów w Niemczech, co pozwoliło mu zakwalifikować się do pierwszych w jego karierze zawodów Pucharu Świata. W swoim debiutanckim starcie w Calgary uplasował się na niezłej 26. pozycji, wyprzedzając dwóch Amerykanów, Słowaka, Rosjanina i Rumuna. Przedstawiciel kraju ze śniegiem, Polak Maciej Kurowski, był 19.

- Co za dzień. To niewiarygodne - podsumował swój występ Banani.

A Isabell Barschinski twierdzi stanowczo, że przy tym tempie rozwoju tongijskiego saneczkarza, z pewnością zobaczymy go na igrzyskach w Soczi. Cóż, zobaczymy, czy zobaczymy.

Łukasz Miszewski

DOŁĄCZ DO NAS NA FACEBOOKU

Copyright © Agora SA